sobota, 23 kwietnia 2016

23.04.2016

Ale się wyspaliśmy! Wstałem po niecałych 4 godzinach, w dodatku ktoś darł japę na schodach kilka razy. O czwartej w taksówkę i na lotnisko. W Bergamo byliśmy nieco po 8 i mieliśmy dużo czasu. Oddaliśmy bagaże i tu pierwsza akcja: wsiedliśmy do autobusu, ale okazało się, że to był miejski autobus, na który trzeba było mieć zwyczajne bilety. To wysiadłem do automatu i... natknąłem się na frunzie, które chciały kupić bilety, ale nie ogarnęły, że są tam przyciski, a ekran nie jest dotykowy i cisnęły w szybkę. Kiedy zacząłem kupować, autobus z brygadą odjechał... I tak nie mogłem kupić nic, bo nie przyjmował banknotów 20 euro. Banda zaraz uciekła z autobusu, a ja kupiłem bilety w okienku. Bergamo okazało się przepiękne, wszyscy byli zachwyceni! Na wieży mieliśmy kolejna akcję - tuz nad głową zaczął nam walić dzwon, mało się  nie zesraliśmy, osobiście niewiele brakowało, a spadłbym ze schodów. Szok. Wdepnęliśmy na lody, na zakupy, do muzeum przyrodniczego, zjechaliśmy kolejką do centrum, zjedliśmy obiad i... zostało za dużo czasu. Ewa spanikowała, bo na ulicach zrobiło się czarno od luda imigranckiego, więc wróciliśmy na lotnisko. A że jeszcze mieliśmy czas do samolotu, ruszyliśmy do centrum handlowego przeczekać. Był tam jednak taki gwar i hałas, że wróciliśmy na lotnisko - tyle, że kupiłem kilka płyt. Wreszcie lot, odwiozła mnie mama Zosi i w domu byłem około północy, padając z nóg...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz