piątek, 31 lipca 2015

31.07.2015

Nie wyspałem się, bo ktoś przylazł w nocy i nad ranem roznosiła ją energia... Przewegetowałem jakoś do popołudnia, wykorzystując czas np. na to, aby pchnąć drugi tom przewodnika do składu, oby szybko. O 14 pojechałem do kuratorium i ledwo dojechałem, ledwo przyszła Ewa, już zostaliśmy wezwani. Egzamin na dyplomowanie przeszedł bardzo sprawnie, szybko i przyjemnie i w sumie zdziwiłem się, że to koniec. Podobno komisja była zachwycona, to super z ich strony. Chciałem Ewę zaprosić na kawę, czy coś, ale szła do Anki na urodziny i poszła. Miałem iść na pocztę po paczki, ale... Dziewczyny postanowiły zrobić mi niespodziankę, szlag by to trafił. Gosia kombinowała od kilku dni, napisała wiersz, kupiła drobiazgi i wybrała się zaraz za mną na egzamin - byłem jednak dużo szybciej... I tak nie zdążyłem odebrać płyt. Poszliśmy jeszcze na spacer do Sowy i o ile tam Kajka była w miarę, to podczas powrotu zapieniła mnie setnie - uderzyła się, więc pizła rower na ziemię i zostawiła, drąc ryja. Po paru minutach wycia się wściekłem, zabrałem rower i poszedłem do domu. Młoda, nadal rycząc, poszła z mamą i do niej wydukała jakoś przeprosiny - dla mnie zajęło to z pół godziny szlochania i krzyków 'mój tata mnie nie kocha'... Ale charakterek, niech to... Przeprosiła wreszcie, ale to ja musiałem zacząć. Ufff.  

czwartek, 30 lipca 2015

30.07.2015

W nocy obudził mnie płacz - myślałem, że to część snu, ale sekwencja mi się zmieniła, a wrzask nie, więc poczułem, że coś jest nie tak. Kajka spadła z łóżka, włącznie z barierką zabezpieczającą... Jak? Pojechaliśmy na Pragę, bo Gosia miała tomografię na zatoki w praskim, przy okazji spotkaliśmy Sławka. Gosia się tomografowała, a my odwiedziliśmy misie, przeszliśmy przez park i zeszliśmy nad Wisłę, gdzie utknęliśmy na placu zabaw na plaży. Świetne miejsce, Kajka miała wielki ubaw. Po obiedzie ruszyłem odebrać garnitur z kerfjura - Kajka ze mną, a że nie chciało nam się wracać do domu, to jeszcze poszwendaliśmy się po okolicy i zrobiliśmy kółko po Piaskach. Ubaw na górkach był setny, młoda sama dokonała zakupu wody. Gosia znów nie doznała wyrwania zęba, ta dentystka jaja sobie ewidentne robi. Wreszcie jakiś spokojny wieczór. 

środa, 29 lipca 2015

29.07.2015

Niby nic, a zmęczył mnie ten dzień. Od rana latam - nie mogłem oddać garniaka do lokalnej pralni, bo nie mają takiego przerobu, to musiałem pojechać do kerfjura - przy okazji zrobiłem zakupy na obiad. Kajka ze mną. Popełniłem obiad tajski - był dość paskudny niestety... Potem spacer, Gosia wieczorem zażyczyła sobie wina - skończyło się awanturą, bo mnie wkurwiała, że się marnuję w szkole i powinienem być tłumaczem albo ambasadorem. Jasne, lecę. Zwłaszcza uzupełniać studia o prawo lub ekonomię, na pewno.

wtorek, 28 lipca 2015

28.07.2015

Po śniadaniu podjechałem z Korsarzem na diagnostykę - zdał tym razem, ufff. Choć i tak facet powiedział, że tylne amortyzatory leżą i kwiczą... Trudno. Potem sklep i zrobiłem pyszny, portugalski obiad, a po obiedzie podjechaliśmy na spacer do lasu. Burza krążyła, ale nas nie zmoczyło. Gosia siedzi w szafkach, które trzeba było jeszcze poprawiać i przybijać, pakuje, ładuje, rany, a taki był spokój...

poniedziałek, 27 lipca 2015

27.07.2015

Od rana coś. Po śniadaniu poszedłem na bazarek po wkręt i zainstalowałem story. Potem pojechałem na pocztę, ale nie było żadnej paki, to wróciłem na piechotę - tylko półtorej godziny. Przy okazji prąd zdechł, bo bezpiecznik się spalił, musiałem iść do administracji. Korsarza odebrałem, usługa 600 złych, ciekawe, czy przejdzie jutro diagnostykę... Po 17 skoczyłem po dziewczyny, Kajka jak się przylepiła, nie chciała odejść, siedziała ze mną cały wieczór, bardzo się stęskniła - ja też :)

niedziela, 26 lipca 2015

26.07.2015

Dziś postawiłem na relaks. Po wczorajszej burzy pogoda się zjebała, więc siedziałem w chałupie. Trochę ogarnąłem, poszedłem do sklepu po produkty na obiad, zawiozłem Korsarza do warsztatu i tak się obijam. A nie, zaraz, piszę trzeci tom!

sobota, 25 lipca 2015

25.07.2015

Głupie takie akcje. Pod Torwarem byłem już 8:30, pół godziny późnej podjechały rossmanowe kolonie... I co? Szybko pałac z audiogajdami i krótki spacer wokół pałacu. I zmiana grupy. To samo, tylko, że musieliśmy odwieźć grupy do BUW-u. Cholera, a ja zostawiłem Korsarza pod Torwarem... Poza tym, choć rano było chłodno, w południe waliło już takim skwarem, że jak debil wracałem w butach po ten samochód - na szczęście miałem w co się przebrać. Zajrzałem do mojego ulubionego sklepu z CD, zjadłem obiad, odebrałem pakę z poczty i wróciłem doprowadzać mieszkanie do użytku. Żona się zdecydowała nie malować ściany na brązowo, więc mam wolne - tylko ustawiłem meble, umyłem podłogi, ogarnąłem sprzęty i mieszkanie wygląda dość normalnie. 

piątek, 24 lipca 2015

24.07.2015

Wstałem dość wcześnie i pomalowałem ściany. Czekając na wyschnięcie skoczyłem na diagnostykę, a tam był jakiś młody koleś i powiedział, że lewy tylny hamulec, ręczny, lampka i za duże spalanie dyskwalifikują Korsarza z jazdy... Dupa... W Turbo kazali dać Korsarza w niedziele wieczór, zaczną od razu w poniedziałek, zobaczymy. Po pierwszym malowaniu skoczyłem do Factory po klapki, na obiad i po farbę do Lerła, gdzie spotkałem Tereskę W. Pomalowałem, podmalowałem to, co odpadło... Widzę koniec.

czwartek, 23 lipca 2015

23.07.2015


Wstałem jakoś wcześnie i po śniadaniu skupiłem meble na środku. To, co działo się pod nimi, przechodzi ludzkie pojęcie. Milion zabawek Kajki, wielkie kłęby kurzu oraz niezbadane plamy po jakiś płynach. No i wielkie pająki. Opsikałem całość antygrzybem, starłem i wybyłem na miasto. Zaparkowałem w Arkadii, skąd poszedłem na długi spacer od Starówki, przez trakt, Jerozolimskie i wróciłem Jana Pawła, po czym zakupiłem taśmy i folię, zjadłem obiad i wróciłem. W czasie szwendactwa zaliczyłem jeszcze test warzyw w puszkach, za co dostałem czekoladę. Nie chcąc tracić czasu, zacząłem gruntować... Linia na suficie wyszła słabo, ale i tak najgorsze dzieje się nad balkonem - wszystko odeszło... Szarpałem się z tym do 21.

środa, 22 lipca 2015

22.07.2015

Miałem odpocząć... Od rana robiłem pranie i ogarniałem pokój do zsunięcia sprzętów na środek. Pojechałem po benzynę i zakupy, a następnie ruszyłem do centrum na obiad, po pakę z cd i wydać ostatnie bony prezentowe, a na koniec skoczyłem na Wilanów, aby mnie sprawdzili, czy nadaję się do Ludzkich Losów. Chyba się nie nadaję, ale zobaczymy...

wtorek, 21 lipca 2015

21.07.2015

W życiu takiej drogi nie miałem. Wprawdzie już lecieliśmy bez kłopotów, ale i tak pod Wiedniem się zakałapućkaliśmy i straciliśmy kolejna godzinę... Zatrzymanie w Znojmo na obiad, Maciek zapłacił za McDonalda w Częstochowie, na granicy wsiadł trzeci kierowca... Na miejscu byliśmy ok. 23. Rodzice lekko zdenerwowani, ale wszyscy szczęśliwi, ufff... Koniec jazdy po 37 godzinach... Na szczęście odwieźli mnie Zające, mama Bartka przyniosła nam po flaszce na rozluźnienie, a mama Janka czekoladki z przeprosinami. Padam na ryj, kostki mi spuchły, masakra. 

poniedziałek, 20 lipca 2015

20.07.2015

Podróż przeszła jakiekolwiek spodziewania. Ruszyliśmy zaraz po śniadaniu, upał jak piorun, dzieciaki jednak poubierane w dżinsy i buty - oszaleli. Kazaliśmy się natychmiast rozebrać i dobrze, bo przez to, co było dalej, to chyba by wypłynęli z tych grubych ciuchów. Zaczęło się w Czarnogórze: Marek źle skręcił i ruszyliśmy niechcący w góry, w kierunku Nikszicia, na granicę z Bośnią. Tam przejazd malutki, Czarnogórcy przepuścili, mimo, że pogranicznik chciał, aby dać mu wody, a celnik zaczął domagać się jakiegoś papierka i 200 euro kary. Ale poszło bez bólu, na szczęście w Bośni siedziała bardzo miła pani. Ta część Bośni okazała się przepiękna i tak pięknie było aż do granicy. Tu już nie było miłej pani, tylko gość dał wybór: sprawdzamy każdy paszport i trwa to godzinę (a Janek ma nieważny paszport!!!) albo trwa to 5 minut, tylko trzeba posmarować. No to dałem mu 10 euro i puścił. Na chorwackiej granicy z kolei staliśmy z godzinę, bo okienko jedno, a koleja długaśna. ale to tylko przyjemność. W Bośni, w Neum, poszło koło. I tak mieliśmy stawać, więc my poszliśmy do sklepu i sikalni, a kierowcy zaczęli zmieniać oponę - jak po ponad godzinie się z tym uporali, coś pierdolnęło! Pękła poduszka pod przednią osią... O kurwa... No to dawaj robić dalej, na szczęście mieli narzędzia i zapasową poduszkę. Zrobiło się nerwowo, gorąca linia z Warszawą (Maciek), Lublinem (przewoźnik) i Zagrzebiem (biuro lokalne), chciałem załatwić nocleg, bo nie szło już po ciemku naprawiać, hotel wyrzucał nas z parkingu, bo głośno, zresztą sklep zamknęli i nie było zarobku, więc wynocha. Ok. 23 autokar zreperowali, przewoźnik Beatours odmawiał jakiegokolwiek kontaktu i miał to w dupie, każąc kierowcom jechać po 7 godzinach naprawy w 40-stopniowym upale... Ale i tak w pobliżu nie ma miejsc w hotelach... Rodzice dzwonią, dzieci w panice... Koszmar. Kierowcy się przechlapali i dalej więc w drogę. Mam nadzieję, że już będzie ok, ale jest nieprzyjemnie.

niedziela, 19 lipca 2015

19.07.2015

To miała być spokojna końcówka turnusu. Opalaliśmy się, kąpaliśmy i wszystko było super aż do 18. Wpadła do pokoju dziewczyna z Ząbek (zresztą ta, z którą rok temu jechałem w nocy do szpitala do Splitu), że jeden z chłopców rozwalił sobie nogę i trzeba jechać do szpitala. Rany. Faktycznie, siedział zabandażowany, więc machina ruszyła i okazało się, że trzeba jechać do Baru na ostry dyżur. Świetnie. Czeska landryna wezwała znajomego taksiarza i pojechaliśmy. Tam go szybko obrobiono, trochę pokwiczał i zrobili mu cztery szwy - rana była nieprzyjemna i jak mu zaglądała lekarka do środka, widać było ścięgna. Jeszcze tylko leki i sprawa załatwiona - ale dlaczego to ciągle się zdarza tym z Ząbek? Jak nie szpital to policja... Wszyscy w miarę spakowani, odbyliśmy spacer do marketu po ostatnie zakupy i siedzimy na balkonie z albańskim brandy.

sobota, 18 lipca 2015

18.07.2015

Korzystając z okazji, że wycieczka jest później, poszliśmy nad morze. Jako pierwszy powaliłem się na ręcznik, pilnować rzeczy, a Ignacy krążył dookoła, kiedy wreszcie idę. To zrobiłem wymianę i siedziałem z godzinę w wodzie, co za ulga! Pogoda bije rekordy i jest spokojnie ze 40 stopni. Jak pojechaliśmy nad jezioro Szkoderskie, to z każdego płynęło - widoki super, jezioro cieplutkie i piękne, ale upał niemożliwy. Wycieczkę skończyliśmy w Barze po krótkim oprowadzaniu. Daliśmy czas wolny i ruszyliśmy na piwo - bez tego ani rusz. Po kolacji, jak obiecałem Ignacemu, poszliśmy na urodzinowy mecz, po czym znowu wskoczyliśmy do morza - genialnie! Wieczorkiem skoczyliśmy do Czudesa z mesa na bałkański grill: placek kukurydziany, a w środku co chcesz. Doskonała rzecz.

piątek, 17 lipca 2015

17.07.2015

Zatoki mnie dobijają, nie wiem, jak wytrzymam 27 godzin w autokarze z klimą. Cały dzień spędziliśmy na plaży, głównie z Frankiem, Iwo, Kajtkiem i przylepami: Nikosiem oraz Ignacym, który nagle się objawił. Po kolacji poszedłem z chłopakami grać w piłkę, a po meczu mówię, że może by tak wykąpać się w morzu - było cudownie, choć Ignacy się wahał, czy na pewno iść. Przy okazji znalazłem dziewczyny, które przyszły na plażę po ciemku się... wykąpać. Awantury nie było, ale dosadne przedstawienie sprawy spowodowało lament i przeprosiny... No i dobrze. Gośka się zjarała, ja chyba nieco też, bo upał był nieziemski, a spędziliśmy prawie cały dzień na plaży.

czwartek, 16 lipca 2015

16.07.2015

Pobudka nastąpiła za wcześnie, zdecydowanie. Po 8 ruszyliśmy spotkać się z przewodnikiem, trochę nie wiedzieliśmy, czy się znajdzie, ale co tam, dało radę. Już droga do Albanii jest cudowna: wąziutka uliczka pośród skał, gdzie dwa autokary przechodzą na styk - nie wspomnę o tunelu wyciętym w skale, gdzie ledwo mieści się jeden pojazd. Sama Albania to przecudny bajzel. Na wstępie nakupowaliśmy suwenirów w szalenie niskiej cenie, sam dostałem jeszcze trzy koniaki, co ja z tym zrobię? Na drodze żadne reguły nie obowiązują: na autostradzie jadą pod prąd, przepędzają owce, sprzedają suweniry, jeżdżą rowery, przechodzą ludzie... A na rondach jest kipisz totalny. Było śmiesznie. W Tiranie 38 stopni, przeszliśmy główną ulicą, bo nic tam więcej nie ma i ruszyliśmy do Durres, niby na plażę, ale okazało się, że warunki są średnie, więc zostaliśmy tam ze 40 minut i poszliśmy zwiedzać dalej. W czasie plażowania poszedłem sobie po sklepach i nabyłem nieco albańskich piwek do degustacji. W czasie powrotu wściekła klima załatwiła mi zatoki, dramat. Pozbieraliśmy alkohol od dzieci i chyba pora się zrelaksować...

środa, 15 lipca 2015

15.07.2015

Dzień miał być spokojny i w sumie był. Gośka dalej cierpiała z powodu zatrucia \ grypy, ale spędziliśmy dzień na plaży. W czasie sjesty załatwiłem papiery na Albanię i wszystko byłoby ok, gdyby jednej dziewczynie Moniki nie ukradli nerki z telefonem, iPodem, kasą itp. Matka zażądała policji, aby spisać zeznania w celu uzyskania ubezpieczenia. Łysy z recepcji próbował nas przetrzymać, po ponad godzinie czekania wymogłem na szefie telefon - okazało się, że trzeba iść na komisariat - a czekaliśmy, bo policjant miał zaraz przyjść... To przeszedłem się z nimi na komisariat - nikt nie wiedział, gdzie to, więc pytaliśmy kilka razy... Miły policjant spisał zeznania, wydrukował i tyle. A miał być spokój... Jutro Albania!

wtorek, 14 lipca 2015

14.07.2015

Od rana pojechaliśmy na wycieczkę. Na szczęście przewodniczka trafiła się super. Na początek zrobiliśmy Kotor, gdzie przewodnik zaprosiła nas na piwo :) Kupiłem dla Gosi skorupy, ciekawe, czy jej się spodoba... Po Kotorze skoczyliśmy do Budvy. Gośka cierpi, czymś się zatruła. Skwar ze 35 stopni. Po wycieczce poszliśmy się jeszcze kąpać i w sumie tyle.

poniedziałek, 13 lipca 2015

13.07.2015

Ciężko było wstać. Po śniadaniu poszliśmy na plażę - jakoś krótko wyszło niestety. Potem lunch, po nim przeniosłem się do budynku C, czyli do całej reszty i skoczyłem po piwka - wchodzą w tym upale jak złoto. Po sjeście znowu morze - plaża jest kamienista i żwirkowa, w morzu śliskie kamulce a ja zapomniałem wodnych kierpcy, ale woda przyjemnie chłodzi. Po kolacji znowu miasto - standard. Stara landryna z Czech znowu mi tłumaczy pięć razy to samo - albo ma mnie za idiotę, albo ma alzheimera mózgu.

niedziela, 12 lipca 2015

12.07.2015

Trochę po północy mijaliśmy granicę w Chorwacji. Pani pogranicznik przegląda paszporty i zatrzymuje się przy Janku D. i mówi 'To dokąd jedziecie? Do Czarnogóry? To ten kolega nie wjedzie, bo ma nieważny paszport'... O w mordę, faktycznie listopad 2014... Co dalej? Zastanawiałem się całą drogę przez Chorwację, rodzice się zdenerwowali, gotowi wsiadać w samolot i odbierać dzieciaka... Masakra. Granica chorwacka przeszła raczej bezboleśnie. Na czarnogórskiej wylazłem do gościa w budzie i zasypałem papierami: wziął listę dzieci, obejrzał dokumenty autokaru i... PUŚCIŁ! Uffff... Jeszcze tylko trzy godziny do hotelu tymi serpentynami nad morzem i gotowe, jesteśmy. Po lekkim zamieszaniu z pokojami udało się nam zjeść, wziąłem wreszcie prysznic i się przebrałem, bo z Warszawy jechałem w dżinsach, a tu 33 stopnie. Wieczorem szybka kąpiel w morzu, spacer po mieście i spać.

sobota, 11 lipca 2015

11.07.2015

Początek jest trudny. Na plac Defilad dojechałem sobie tramwajem bez problemu, ale tu szybko wywiązał się problem - policja cofnęła autokar, bo powietrze schodziło z hamulca. Dwie godziny z głowy, poszliśmy więc z Gośką i jej rodzicami na kawę. Kiedy już ruszyliśmy, było popołudnie. Lecieliśmy ładnie, zatrzymaliśmy się w Częstochowie w Macku i dalej do granicy - noc złapała nas w Austrii.

piątek, 10 lipca 2015

10.07.2015

Budziłem się dokładnie tak, jak w Sztutowie: koło 5, kiedy Kajka jęczała i o 7:53 - czyli tuż przed pobudką. Wstałem, zrobiłem pranie, jajecznicę i ruszyłem załatwiać. Najpierw szkoła i kluczyki, potem empik i kantor, na końcu poczta. Pogoda jest beznadziejna, na zmianę słońce i deszcz, zimno, nędza. Jestem prawie spakowany, prawie gotowy...

czwartek, 9 lipca 2015

09.07.2015

Jak ja nie lubię tak czekać! Święta pojechała już po śniadaniu, a my, którzy mamy zaraz wyjechać, czekaliśmy do 14 na autokar, świetnie. Zapakowałem bagaże z pomocą Roberta i ruszyliśmy, W Waplewie wysiadły dziewczyny i pojechały do dziadków, a my wysadziliśmy grupkę w Nowym Dworze i dotarliśmy na miejsce. Jeszcze tylko sklep i w domu byłem po 21, szlag. Pranie, ogarnianie i jutro znowu zajęty dzień.

środa, 8 lipca 2015

08.07.2015

Zrobiło się chłodniej, ale na plażę daliśmy radę dojść i spędzić miło czas. Za to po południu... Poszedłem z dziewczynkami na konie, miały mieć godzinne wyjście w teren. No to pojechały, choć chmury zaczęły się już zbierać. Nie bardzo wiedziałem, czy jak zacznie padać, to wrócą, więc poszedłem w ich kierunku. Kiedy byłem pod obozem Stutthof, zaczęło kropić, to się cofnąłem. Po czym jak nie pierdyknie gradem, to w ciągu kilkunastu sekund byłem cały mokry. Zdjąłem klapki i doszedłem na przystanek, jak lekko przestało padać, to podszedłem do maneżu i tam zaczekałem na dziewczyny - mokre kosmicznie, jak ja. Na szczęście podwiozła nas szefowa. Piłkarzy też zlało, ale nie tak, jak nas. Pakujemy się, a ja zgrywam ten tysiąc zdjęć.

wtorek, 7 lipca 2015

07.07.2015

Wróciła ładna pogoda, choć upału nie ma. Chcieliśmy wziąć rowery, ale nagle okazało się, że są... w serwisie - ściema. Zrobiliśmy więc dzień jak co dzień, najstarsi przeprowadzili zawody Iron Man - czyli chrzest, tylko zmieniliśmy formułę. Ja sam się wreszcie wykąpałem w morzu, bo okazało się, że woda jest nadal fajna :) Iron Man kontynuowany był przy ognisku. Kajka pada, ma zrypane kolana poczwórnym upadkiem i ciągle gada, że 'kulanko boli'...  

poniedziałek, 6 lipca 2015

06.07.2015

Wycieczka do Fromborka okazała się... dziwna. Ledwo ruszyliśmy, zaczęło padać, a we Fromborku lało tak, że przewodnik nie mógł do nas podejść, bo ulicą płynęła rwąca rzeka. Lało, zwiedziliśmy katedrę, planetarium, Kajka latała po kościele śpiewając 'Bolek i Lolek, lalalalala', masakra. Facet był całkiem niezły, dobrze gadał. Okazało się, że skoro jest poniedziałek, to muzea są pozamykane, więc przewodnik zaproponował Elbląg. Zatem po krótkim czasie wolnym we Fromborku, ruszyliśmy zwiedzać Elbląg, już przy ładnej pogodzie. Wyszło całkiem fajnie, wróciliśmy na kolację zadowoleni.

niedziela, 5 lipca 2015

05.07.2015

Pchani sukcesem pierwszej wyprawy rowerowej, po plażowaniu, ruszyliśmy na moją druga obczajoną wycieczkę. Pierwszy problem to była Wiktoria, która nie bardzo umiała jeździć na rowerze i trzeba było z nią wrócić - uczynił to Robert. Ja poprowadziłem wycieczkę dalej: do Stegny do kościoła z łodzią i na plażę, gdzie się wykąpaliśmy. Cudowna woda! Tu nas dogonił Robert i pojechaliśmy dalej. Lud jak bydło lazło po ścieżce rowerowej i na moje grzeczne uwagi część wyzywała mnie od baranów i idiotów. Zatrzymaliśmy się przy sklepie, kupiłem 2 litry coli i rozdzieliłem między towarzystwo, wypili na pniu. Wróciliśmy polami akurat na kolację - było super!

sobota, 4 lipca 2015

04.07.2015

Kto to wymyślił, powinien sczeznąć w piekle. Kierowca powiedział, że przekroczył czas pracy i on nigdzie nie jedzie. Super, wszystko gotowe, jest przewodnik, ale brak transportu... Wspólnymi siłami udało się s[prowadzić autokar z Krynicy i nas zawiózł. Plan był tak napięty, że nie było nawet momentu na czas wolny. W Gdańsku Instytut Morski - wprawdzie fajny i interaktywny, ale panie pracujące do odstrzału, wyraźnie tam za karę. Nie wpuściły wychowawców, choć mieliśmy bilety, bo trzy osoby więcej na sali spowodują katastrofę. Idiotki. Następnie wyszła Gdynia: na pierwszy ogień poszedł Dar Pomorza, a na koniec pojechaliśmy do Experymentu - takiego uboższego Kopernika. I tak było fajnie, wróciliśmy na 19. Dziewczyny zostały w Promyku, Gosia przeżywała dantejskie sceny na plaży, bo dziewczyna, z którą bawiła się Kaja na plaży, znikła! Znalazła się dopiero po 1,5 godzinie, ponad kilometr od rodziców. Dzień pełen wrażeń normalnie. 

piątek, 3 lipca 2015

03.07.2015

Pogoda zaczyna bić rekordy i sięga 30 stopni - a nawet więcej. Na plaży patelnia, musieliśmy iść na piechotę, bo Święta pojechała do Trójmiasta, ale za to wróciliśmy meleksami. Jazda konna w taki upał to musiała być masakra, dziewczyny, poubierane w długie spodnie i kryte buty parowały, wracały na bosaka. Wieczorne posiadówki są stonowane, choć nabierają rozpędu. 

czwartek, 2 lipca 2015

02.07.2015

Po śniadaniu pojechaliśmy do Krynicy Morskiej. Zaczęliśmy od mola na zalewie, poszliśmy do latarni, gdzie udało się wejść prawie wszystkim, choć basajki, ledwo weszły na szczyt, od razu złapały się za łby... Szok, ryczą sto razy na dobę o takie pierdoły, że mózg staje. Po wizycie w latarni poszliśmy na lody, a po wycieczce znowu zajęcia. Gosia, mając dość wstawania do Kajki w nocy (gdzie jest tynysek? Dzie piłka? itp), połączyła swoje łóżko z młodą i gasi wrzask w zarodku. O ile się obudzi...

środa, 1 lipca 2015

01.07.2015

Pogoda wspaniała, choć do morza na razie nie wchodzę - jakoś zimno... Dzieciom to wcale nie przeszkadza. Po południu wybraliśmy się z Robertem na wycieczkę rowerową moją stałą trasą: Sztutowo - Kobyla Kępa - Kąty Rybackie - Rezerwat Kormoranów. Wyprawa się udała, było super!