środa, 31 lipca 2019

31.07.2019

Wstaliśmy rano, troszkę za późno, bo okazało się, że mało czasu na to, aby pojechać na 12 do notariusza do Olsztyna. Ale oczywiście byliśmy za wcześnie. Ja zabrałem Kaję, Bartka i Huberta na spacer po mieście i na lody, a Gosia z Łukaszem przepisywali na siebie działkę. Załatwili to w kwadrans, trochę szybko, ale Gosia znalazła nas na placu zabaw nad Łyną. Poszliśmy na spacer do Aury na szybkie zakupy bez sensu, po czym zeszliśmy nad Łynę na kolejny plac zabaw. Wróciliśmy wreszcie na 16, zjedliśmy i teściu zabrał mnie na rower. Trasa spoko: Jonkowo-Mątki-Kajny-Brąswałd-opłotki-Redykajny-Gutkowo-Jonkowo, raptem 35 km, ale... Trzy razy musieliśmy wracać, bo droga kończyła się na czyjejś posesji, bądź na opuszczonej farmie, upierdzieliły mnie dwa bąki, a trasa wiodła tyle samo pod górkę, co z górki - różnica wzniesień 80 metrów. Teściu pod górkę włączał elektrykę i sunął, ja pod koniec już zsiadałem i prowadziłem rower, dramat. Nogi miałem pod koniec jak z waty. A jeszcze jak wróciliśmy to żonka odpierdzieliła scenę, że nas tyle czasu nie ma i ona już płakała z nerwów. Jakaś pojebana akcja. Wieczorem trzeba było nadrobić płyny, na ostro...

wtorek, 30 lipca 2019

30.07.2019

Gorąco jak cholera, znowu w nocy pływałem... No cóż. Żona unieruchomiona, więc nici z wyjazdu nad jezioro, zresztą, tu skocz z Łukaszem do urzędu po odpis aktu małżeństwa, tu idź z dzieciakami na plac zabaw: Kajka się bawiła, Bartek spał w najlepsze :) Po obiedzie skoczyliśmy z młodą na rower: 15 km po trasie Giedajty-Wrzesina-Porbady-Węgajty-Jonkowo. Młoda marudziła, że piasek, że górka, że dupka, ale w sumie było fajnie. Wieczorek upłynął przy piwku, sympatycznie. 

poniedziałek, 29 lipca 2019

29.07.2019

Wstałem rano normalnie, ogarnąłem wszystko, zebrałem się i zacząłem ruszać. Najpierw odebrałem z poczty faktury za tę krew Bartka, potem odebrałem receptę i leki, wymieniłem książki w bibliotece i ruszyłem tuż po 12. Cholerna paczka przyszła pół godziny później... Leciałem sobie ładnie, na jednopasmowej trochę zeszło za ciężkim sprzętem rolnym, ale ogólnie droga cymesik. Ledwo dojechałem, Gosia spadła z krawężnika - żeby to jeszcze do mnie tak biegła, ale nie, woda w basenie się przelewała i tak ruszyła, że spadła... Zjedliśmy obiad i pojechaliśmy do szpitala. W poliklinice nie ma ortopedów, super. W miejskim ortopedzi operują, trzeba czekać - dobrze, że przed nami były tylko 2 osoby, ale i tak czekaliśmy ze 3 godziny. Dziadek z Bartkiem spacerowali wzdłuż Łyny, a my kiblowaliśmy w poczekalni. Okazało się, że to tylko torebka stawowa, nic strasznego... Ale pół dnia zmarnowane. No nic. Zagoi się zaraz.

niedziela, 28 lipca 2019

28.07.2019

Spałem prawie 8 godzin, obudziła mnie sroka o 6, drąc mordę pod oknem. Ale zawinąłem się jeszcze na trochę. Wstałem, ogarnąłem i ruszyłem na rower, robiąc 25 km i zjeżdżając trzy spacery po Bielanach - nadal się piszą, może mi się uda! Zrobiłem pranie, ogarnąłem setkę płyt w piwnicy, zjadłem w Sajgonie, dorobiłem wiśniówkę i piszę. Przygotowałem się do wyjazdu, nie chce mi się tam jechać, ale co tam, trzeba. Zgłosił się jakiś gość, któremu zarąbaliśmy fotkę, trzeba będzie go zdajsie opłacić... Ups.

sobota, 27 lipca 2019

27.07.2019

Wstaliśmy trochę po 3, taxi było, uffff... Tylko, że mieliśmy jechać po Naurisa, jak kierowca się dowiedział, to wpadł w histerię, że to nie autobus, nie będzie jeździł, bo on nie ma takich wytycznych! Ale pojechał, zgarnęliśmy Łotysza i udało nam się dostać na lotnisko na 5. W sam raz. A tam bajzel, zamieszanie, bo ludzie z samolotu do Mediolanu przychodzili w ostatniej chwili i panika, że nie zdążą. Lamezia Terme to straszne lotnisko, jak w krajach trzeciego świata... Ale udało nam się polecieć i dotrzeć do Rzymu. Tam mieliśmy z godzinkę, którą spędziliśmy szukając m&msów karmelowych dla Zuzi. No i stamtąd już szybko, o 11 byliśmy w Warszawie. Na szczęście odwieźli mnie do domu i mogłem zalec... Owszem, z pół godzinki się zdrzemnąłem, ale zanim co, to pojechałem zobaczyć co na poczcie (nic!), zrobiłem zakupy i zjadłem obiad w Curry House. Obejrzałem mecz Polska-Holandia w siatkę (zniszczyli 3:0), napisałem sporo Bielan i tak sobie siedzę, burza jest.

piątek, 26 lipca 2019

26.07.2019

Trzeba było wstać o 6:30, bo spotkanie w porcie wymyślili o 7:15. Nie zjedliśmy śniadania, kupiłem sobie wcześniej ciastka i jogurt. Weszliśmy w osiem osób i popłynęliśmy w rejs. Łódź klimatyzowana, więc płynie się miło. Pierwszy przystanek Stromboli, wulkan cały czas pluje. Plaża czarna, wokół pełno pyłu i popiołu. Ale mamy półtorej godzin, więc zwiedzamy miasteczko. Jest uroczo i upiornie gorąco. Na łódź wsiadamy oblepieni pyłem z wulkanu, bo ciągle wybucha. Następny przystanek: Lipari. I tu zrobiliśmy akcję: z Jordim i Tiiną nie wysiedliśmy w Lipari - jakoś stanęli wszyscy wokół nas i przegapiliśmy hasło. Pojechaliśmy na rejs wokół wysp Liparyjskich. Trochę bez sensu, bo nic ciekawego, a jednak przy wyjściu w porcie zażądali biletów:P Tiina się wykłóciła, zdaje się była trochę niegrzeczna, ale nas puścili. Przez tę wycieczkę mieliśmy ledwie godzinę na lunch i zwiedzanie - niestety, większość pochłonął lunch... Mam niedosyt Lipari. Na koniec została wyspa Volcano. Chciałem się kąpać w błocie siarkowym, ale nie znalazłem chętnych, to sam nie poszedłem...A woda w morzu też śmierdziała siarką... To z Martą i Tiiną poszliśmy na spacer po miasteczku. I było fajnie. Wróciliśmy na 19, mieliśmy serdecznie dość...  Ale wyprawa spoko. O 20:30, po prysznicu i odpoczynku byliśmy na placu, siedziały tam tylko Niemki, poczekaliśmy z nimi i wszyscy poszliśmy na kolację pożegnalną. Było bardzo sympatycznie, fajna ekipa i każdy narzekał na Alessandro. I że nic nie przekazał, i że przyciął 60 euro na załatwianiu hotelu, i że gotująca grupa nie miała wizyt w gaju ani w piekarni, jak było w planie, i że mieli 10 godzin za mało... Gdyby nie widoki i grupa, byłoby marnie. Ale myślę, że się udało.    

czwartek, 25 lipca 2019

25.07.2019

Dziś znowu zajęcia rano - oczywiście się spóźniliśmy, ale i tak przyszliśmy cali mokrzy. Całe 4 godziny pierdół o tych platformach, tak naprawdę mógł nam przysłać linki i sami byśmy to w domu ogarnęli. Bzdety. A jeszcze nie mógł znaleźć naszych wpłat, więc Marta postawiła na nogi Agnes i dbfo :D Ale wszystko było ok, dał nam podpisane delegacje i certyfikaty, żyjemy :D Na szczęście był to koniec tego kretyńskiego kursu, obliczonego na wyjęcie jak największej ilości kasy od ludzi. Wróciliśmy do hotelu, poszliśmy na plażę, a potem na obiad, gdzie spotkaliśmy Ademolę. Zgadałem się z nim, że we wrześniu jego szefowa przyjeżdża do Warszawy na African Fashion Week i może przyjść do nas do szkoły. Super! A babka jeszcze gada po polsku, bo u nas studiowała :) Zrobiliśmy trochę zakupów, zwiedziliśmy ten kościół na wyspie  i spotkaliśmy się z brygadą na drinka i przekąskę - znów w tej samej knajpie, bo mają tanie piwo :D Bardzo miło :)  

środa, 24 lipca 2019

24.07.2019

Na szczęście tym razem ranek był wolny - to poszliśmy na plażę i wylegiwaliśmy się tam do 13... Potem się zebraliśmy i poszliśmy na ten cholerny koniec świata. Wchodzimy, a tam Alessandro z pretensją, że powinniśmy być rano. Trochę mnie wkurwił, bo najpierw mojego kursu w rozpisce w ogóle nie było, potem dołożył i według tego, co powiedział i napisał przyszedłem. A ten z mordą. Po czym okazało się, że chodziło o Martę, bo ona jest na innym, a przyłazi ze mną. No pewnie, przecież niewiele z tego rozumie... Na kursie 4 godziny gadania o stronach internetowych i platformach przydatnych w klasie. Nawet ok, ale bardzo męczące... Na obiad poszliśmy do jakiejś kolejnej knajpy, zjadłem pizzę z tą czerwoną cebulką i n'duja - ależ to pikantne! Ale dobre :) Kiedy raczyliśmy się deserem, spotkaliśmy Tiinę, ale ona poszła coś zjeść. Pokręciliśmy się i dotarliśmy na zbiórkę od agencją. Kupiliśmy w 7 osób bilety na rejs po wyspach Liparyjskich i poszliśmy do knajpy. Naprawdę fajnie spędziliśmy wieczór, towarzystwo trafiło się super.  

wtorek, 23 lipca 2019

23.07.2019

Nie dało się zdążyć na 8:30. Śniadanie zaczynamy o 8, ze 20 minut schodzi. Potem te cholerne schody na szczyt - już człowiek jest mokry, bo od rana słońce operuje akurat na ścianę. Potem przelecieć całe miasteczko i trasą wylotową (bez chodnika) idzie się jeszcze drugie tyle - miejsce kursu jest około 30 minut od hotelu. Straszna droga. Pierwsza sesja to pierdoły, bla bla bla, które nic nie wnosi. To znaczy, przedstawiamy nasze szkoły, a Alessandro robi wykład na temat projektów. W przerwie poszliśmy z Ademolą do supermarketów po cokolwiek do picia, droga to kolejne pół godziny w skwarze, ale... wszystkie trzy były zamknięte. Sjesta jej mać! Supermarkety? Trzeba było wrócić kolejne pół godziny w dzikim skwarze. A druga część zadań to było coś takiego, co robię na bieg niepodległości w szkole. Tyle, że tu w 35 stopniach. I faktycznie skończyliśmy o 18:30... Ledwo żyliśmy... Poszliśmy więc na obiad i poszwendać się po miasteczku, bardzo przyjemne miejsce.

poniedziałek, 22 lipca 2019

22.07.2019

Wstaliśmy, zjedliśmy śniadanie i zapłaciliśmy za hotel. W barze pracuje Białorusinka, mówiąca po polsku, bardzo sympatyczna babka. Zajęcia zaczynały się o 17, więc mieliśmy czas na plażę :) A na plaży własne leżaki, czad! Woda krystaliczna, widoki piękne, siedzieliśmy do 13. Poszliśmy się ogarnąć i wylegliśmy na balkony poczytać. Marta niechcący zasnęła na tym balkonie i zjarała się tak, że szok. Będzie boleć! Przed spotkaniem poszliśmy coś zjeść - wybraliśmy knajpę na placu zbiórki, dobre muszelki dali :) I oto są, brygada się zbierała, mamy ludzi z: Anglii, Niemiec, Węgier, Łotwy, Hiszpanii, Portugalii, Austrii i Finlandii. Całość prowadził Włoch Alessandro - to znaczy dziś oprowadził nas po miasteczku i skończyliśmy w knajpie. Wszystko wygląda sympatycznie.

niedziela, 21 lipca 2019

21.07.2019

Co za droga! Wstałem, ogarnąłem siebie i dom i o 10 byłem na lotnisku. Byliśmy za wcześnie, bo się sporo naczekaliśmy, ale ok, samolot poleciał do Rzymu bez problemów. W Rzymie było gorzej, bo trzeba było czekać 3,5 godziny. Pokręciliśmy się, zjedliśmy, znowu się kręciliśmy, zwariować można było. Ale wreszcie nadszedł czas i polecieliśmy do Lamezia Terme - co za obskurny kurnik, a nie międzynarodowe lotnisko! I tu nadszedł czas lekkich rozczarowań. Taksa do Tropei 90 euro - dzięki. Wzięliśmy więc autobus na stację kolejową. Na stacji gość mi mówi, że nie ma już pociągów do Tropei. Jak nie ma, jak jak są! Ale tylko przez Rosarno. Dawaj! No więc czekaliśmy ponad godzinę na sprzęt do Rosarno. W Rosarno było już ciemno, tam kolejne półtorej godziny czekania na półgodzinną podróż. I ze stacji Tropea do hotelu jeszcze tylko pół godzinki spaceru. O północy czekała na nas tam babeczka, ufff... 14 godzin podróży, 3,5 efektywnej jazdy. Padliśmy trupem. Pokój znośny, jest sympatycznie.  

sobota, 20 lipca 2019

20.07.2019

Z nerwów słabo spałem - co się stało z moim kontem na fb i czemu je zbanowali? Wszystko mi się wysypało, dostałem wiadomość, że powinienem spojrzeć jakich zdjęć nie umieszczać i mogę się odwołać... Ale ja umieściłem nasze wisienki i porzeczki z działki... Kosmos. Obawiam się, że ktoś przejął konto i powysyłał coś ludziom, ja tego nie odkręcę...! Rano odcedziłem te porzeczki - uświniłem wszystko, wyszło z 200 ml... Odkurzyłem, zjadłem, ogarnąłem i pojechałem rowerem robić zdjęcia wypraw po Bielanach. Zrobiłem 23 km w rezultacie, po lesie już mi się nie chciało kluczyć, niewątpliwie mam sporo zdjęć stamtąd... Poszedłem do sklepu po wódkę i dokończyłem robić porzeczkówkę. Miał być spiryt, ale nie posiadali w sklepie... Potem zjadłem u Amala, jestem spakowany, ogarnąłem płyty w piwnicy, przy okazji wywołałem panikę u zony, bo zobaczyła skasowane konto, ja nie odbierałem, bo w piwnicy nie ma zasięgu i wyszło, że zniknąłem :D Jeszcze nie :P Zrobiłem porządek z chomikiem, z tysiącem rzeczy dookoła i w sumie idę niebawem spać, bo po tej nocy padam.  

piątek, 19 lipca 2019

19.07.2019

Wstałem o 8 i ruszyła maszyna: pranie, śniadanie, śmieci, biblioteka - nawet dwa razy, bo ten cholerny Bolek i Lolek dawno minął... Praca (zaświadczenie i umówienie z Martą - ale tam się dzieje!), zostawiłem samochód przy metrze Marymont, wymieniłem kasę, zajrzałem do Music Fan, w urzędzie n9ic nie wiedzą o wyprawce, jeszcze nie, a to z usc to nikt nie wie... Wydałem kartę prezentową w Arkadii, zajrzałem na działkę, zawieźć stolik, podlać i zebrać plony, odebrałem walizeczkę z bazarku i kupiłem obiad w Sajgonie... Ufff. W domu ogarnąłem płyty, walizkę, zaległości i robię nalewki.

czwartek, 18 lipca 2019

18.07.2019

Wstałem, zjedliśmy śniadanie i poszliśmy na spacer z młodym - ten to rośnie w oczach, jest coraz grubszy :O Zacząłem wsiadać do samochodu, ale tu najpierw telefon o wycieczki, a potem żonie sie przypomniało, żebym wziął stolik i wózek. Razem. Trochę się wściekłem, bo ruszyłem wreszcie koło 13... Zatankowałem i ruszyłem z nadzieją, że zdążę na 15. Gdyby nie zawalidrogi na jednopasmowej i ruch w tempie 60 km/h, to dałbym radę - trasa po 160 daje radę. Zakupiłem rzeczy w Lidlu, zjadłem, ogarnąłem zdjęcia, wydrukowałem i pojechałem na pocztę, odebrać płyty - jest ich ze 100... Wycieczka Plater poszła olśniewająco, mam nowe fanki, 60+ :D W domu byłem o 22, trochę się zmordowałem...

środa, 17 lipca 2019

17.07.2019

Wyspaliśmy się - bez ciśnienia. Dopakowałem nas, zatankowałem, złożyłem zapotrzebowanie na leki i... lunęło. No to ruszyliśmy. Jechało się dobrze, choć było ciasno. Na trasie 160, dobrze, że Kajka nie robi paniki :) Musieliśmy się zatrzymać, bo się jakoś gorzej poczuła - ma chorobę lokomocyjną, czy co? Dobrnęliśmy na 15, zjedliśmy i poszliśmy na spacer do Polejek. Rozdałem prezenta, wypiliśmy nieco wiśniówki i czas się odłożyć...

wtorek, 16 lipca 2019

16.07.2019

Trzeba się było wynieść do 10:30, ale bez przesady, dzieciaki się wyniosły, my sobie jeszcze siedzieliśmy do obiadu. Zjedliśmy, wsiedliśmy do autokaru i dwie godziny później byliśmy na lotnisku w Bolonii. Marylka w panice, bo Kaj zgubił dowód i czy go puszczą z powrotem... Puścili bez problemu. Do pary Kostek zgubił bilet na ten lot... Matko... Udało się, przesiedliśmy się w Monachium. Kajka szczęśliwa, bo dostała prezent od Air Dolomiti :) W domu byliśmy po 22, szybka kolacja i pad na pysk, bo jutro czas spadać do Jonkowa... Uffff....

poniedziałek, 15 lipca 2019

15.07.2019

Pogoda się lekko przesunęła - lało nie w niedzielę, tylko w poniedziałek. A tu niespodzianka - właśnie tego dnia jechaliśmy do Aquafun'u. Do 14 było ok, nieco kropiło, ale było dość ciepło. Kajka obeszła wszystko, co mogła, my też większość. Ale kiedy usiedliśmy do jedzenia, lunęło. Urwanie chmury, burza. A my unieruchomieni pod wiatą, nasze rzeczy koło basenu, dramat. I zrobiło się zimno... Lało ponad godzinę, wyszliśmy po prostu wcześniej, bo nikt już nie chciał się taplać - poza Kajką... Fajne miejsce, ale jak jest pogoda... Wieczorem nikt już nawet nie chciał się kąpać, pakowanie i koniec akcji. My zakończyliśmy ja na balkoniku - miło :)

niedziela, 14 lipca 2019

14.07.2019

Po śniadaniu zabrałem chętnych na wycieczkę do Ravenny. Pojechaliśmy pociągiem, nazbierały się 23 osoby! Niektórym starczyło tylko na podróż, więc nie zwiedzali, ale my wraz z 12 wykupiliśmy sobie bilety i obejrzeliśmy te wszystkie mozaiki - inne niż widziałem poprzednio. Każdemu bardzo się podobało. Na koniec poszliśmy na obiad - młoda próbowała calzone, my pizzy i piadine. Wróciliśmy na kolację, pociąg miał 30 minut spóźnienia... Ale wycieczka była fajna. Komary w nocy tną, cholera...

sobota, 13 lipca 2019

13.07.2019

Po nocnej burzy (słabo ją słyszałem...) zrobiło się chłodniej, zapowiadano deszcze. Rano poszliśmy na spacer wzdłuż promenady z przystankiem na placu zabaw, po czym wpadliśmy na kawę z amaretto :) Miło. Po obiedzie, w obliczu deszczu, poszliśmy znowu na stare miasto, zobaczyć Most Tyberiusza i inne rzeczy, które wcześniej ominęliśmy z uwagi na deszcz, Faktycznie, most to bardzo urocze miejsce, bramy również. Miało lat, ale zrobił się dziki upał. Na szczęście rozdawali Fuze Tea i można było się bezkarnie napić. Po kolacji zaliczyliśmy kąpiel i dzień minął bardzo sympatycznie, choć znowu nie na plaży...

piątek, 12 lipca 2019

12.07.2019

Rano poszliśmy znowu nad morze, zaczynają nas tam normalnie gościć :P Dwie godzinki mijają szybko, Kajka nie wyłazi z wody, bosko. Po obiedzie pojechaliśmy do San Marino na wycieczkę. Kupiłem torebkę i sporo napitków na prezenty i łaziliśmy po miasteczku. Bardzo lubię to miejsce. Weszliśmy na kawę z amaretto, młoda zjadła lody i trzy godziny zeszły. Trochę musiałem prowadzić i gadać, ale potem olałem i rozpuściłem towarzystwo - przecież nie płacą mi za bycie pilotem, tak? Wieczorkiem znowu kąpiel w morzu przy księżycu - to staje się już rytuałem.   

czwartek, 11 lipca 2019

11.07.2019

Rano poszliśmy na plażę pod nosem, ale po sjeście udaliśmy się pod koło. Szło się pół godziny, ale można było się normalnie położyć i poopalać. Fajnie. Wróciliśmy wzdłuż promenady ze sklepami, Kajka kupiła sobie wreszcie wymarzony plecak z cekinkami i jest spokój. 

środa, 10 lipca 2019

10.07.2019

Co to ma być? Pojechaliśmy do Mirabilandii, a tu... leje! Czekaliśmy do 11, aż otworzą park. Zaczęliśmy od dinozaurowych przejażdżek, było spoko. Kaja się cieszyła, Robert prezentował olimpijski spokój. Po dinozaurach poszliśmy na Niagarę. Kiedy wbiliśmy się w tę wodę, Kajka... zachłystnęła się, otworzyła buzię i... krzyknęła: 'jeszcze, jeszcze, jeszcze!'. Zrobiliśmy to 3 razy, przez co byliśmy totalnie mokrzy... Gacie wyżymałem. Właziliśmy na wszystko, na co wpuszczali Kajkę, plus oczywiście Katun. Thai Master poszedł kilka razy, pokazy kaskaderów super i w sumie dzień zamknęliśmy ledwie wszystko sprawdzając. Zachwycająco. Pod koniec zrobił się upał, świetnie, dało radę wyschnąć...  

wtorek, 9 lipca 2019

09.07.2019

Ale noc, niech to szlag... Zasnąć nie mogłem, bo był taki upał, że się ze mnie lało... Co chwila wybiegałem na korytarz, bo młodzież szalała, podjarana pierwszą nocą. Pociągi przejeżdżały po głowie z częstotliwością kilku razy na godzinę... Komary. Spałem chyba niecałe cztery godziny, dramat. Po śniadaniu (średnim), poszliśmy na plażę - Fiona nie miała ochoty nigdzie iść, więc zakotwiczyliśmy na plaży płatnej, tylko bez leżaków. Udało się pośród umizgów, ale rzeczywiście mamy tylko 2 godziny do lunchu, więc szkoda czasu. Młoda szaleje na falach, woda super, wszyscy zachwyceni. Po lunchu i sjeście poprowadziłem stado na starówkę w Rimini. Doszliśmy, ustaliliśmy warunki, dotarłem do sklepu muzycznego, kupiłem masę płyt i... rozpętała się burza. Lało jak z cebra. Przez to kupiłem młodemu wdzianko, spotkaliśmy chłopaków i skończyliśmy w knajpce na owocach morza - ten rekin tutejszy to sztos absolutny! Pycha! Wszyscy zmokli, może dziś będzie dało się spać... Fiona działa na nerwy...  

poniedziałek, 8 lipca 2019

08.07.2019

Wstaliśmy rano i taksą polecieliśmy na Okęcie. Oczywiście nie mogło obejść się bez atrakcji - ktoś zostawił torbę i ewakuowano jeden terminal... Wszystko trwało strasznie długo, niektórzy rodzice się denerwowali (zwłaszcza córka Maryli, jakaś furiatka...), ale udało się bez problemu i przez Frankfurt dolecieliśmy do Bolonii. W Polsce zimno, we Włoszech upał, więc zanim dojechaliśmy do Rimini i dotarliśmy do hotelu, byłem mokry. Hotel Annetta jest naprawdę spoko, ma trzy gwiazdki, a nasz pokój, znaczy Kai, Roberta i mój ma ładną łazienkę, duży taras i jedną wadę - pociągi tuż za tarasem, które nieco hałasują. Naturalnie, że poszliśmy nad morze, jest zupa, upał, super.

niedziela, 7 lipca 2019

07.07.2019

Wyspałem się! Wstałem prawie o 9, młoda jeszcze leżała w wyrku, cudownie! Zjedliśmy, zrobiłem konieczne pranie i ogarnianie i o 11 ruszyliśmy na podbój świata. A dzień naprawdę nam się udał! Wystartowaliśmy z metra Arsenał, przez park Krasińskich, plac Krasińskich na lody za Barbakanem. Potem murami, przez Stare Miasto na Gnojną Górę, gdzie młoda karmiła wróble z ręki. Zeszliśmy na bulwary i tymiż doszliśmy aż do mostu Poniatowskiego. Wsiedliśmy na prom na praską plażę, posiedzieliśmy tam i wróciliśmy również promem. Po drodze do Co Tu spotkaliśmy Gosię z Leonem, w szoku trochę ;) Zjedliśmy pycha rzeczy u Cioteczki, zajrzeliśmy na pocztę, grając po drodze na placu Powstańców Warszawy na bębenkach i cymbałach. Odebrałem dwie paki i na koniec trafiliśmy na plac Europejski, gdzie grali Alvina. Wróciliśmy już tramwajem. Ogarnąłem pakowanie, umyłem małej głowę, obciąłem pazury i nie udało mi się ładnie zrobić warkoczyka dobieranego na grzywce ;( Nadrabiam Bielany. 

sobota, 6 lipca 2019

06.07.2019

Pobudka o 7:30, choć Kajka wybudzona została przez Bartka o 5 i od tego momentu przesmradza. Jak mnie obudziła po 7 to już była po dwóch śniadaniach (!), kaszce i jajecznicy na górze... Ogarnęliśmy się i pojechaliśmy do Różnowa, posiedzieliśmy z Ireną i Kamilem ze 3 godzinki, Kajka bawiła się z Kostkiem, Bartek wisiał na cycu. Spoko. Wróciliśmy przez starą Alfę, żeby kupić wanienkę do Jonkowa. Zjedliśmy obiad i z Kajką zapakowaliśmy się do hondy i wróciliśmy. Młoda zasnęła jeszcze w Olsztynie, obudziła się przed Modlinem, a ja sobie leciałem z muzyczką, bardzo fajna trasa, nikt nie marudził, nie stękał, można było docisnąć na trasie, wyprzedzić to i owo, podróż zajęła 2,5 godziny. Ale plus sikanie w ustalonym miejscu plus Lidl i kantor - w domu byliśmy o słusznej godzinie, aby zadzwonić do żony :D Teraz sobie czillujemy, Kajka jest podjarana wyjazdem i szczęśliwa, że spędzamy czas tylko razem.

piątek, 5 lipca 2019

05.07.2019

Spania długiego nie było - wszak przed 11 mieliśmy być na Powiślu. Oczywiście żona, zamiast pakować się wcześniej, wstała o 6 i naturalnie ledwo się wyrobiła, no bo jak. Dotarliśmy w ostatnich sekundach. Do tego młody tak strasznie się zesrał, że musiałem wracać do wozu go przebrać. Trasa minęłaby spokojnie, gdyby nie ciągłe 'wolniej, uważaj', że ja kurwa mam do tego siłę... Zatrzymaliśmy się na godzinę na stacji na hot dogi, nakarmiliśmy (ta, my) młodego i na 16 byliśmy w Jonkowie na obiad. A zaraz po tym Kaja poszła do fryzjera, a my z teściem i Bartkiem spacerowaliśmy po parku i błoniach. Kajce bardzo ładnie w nowej fryzurze, zresztą sama jest zachwycona ;) Wieczorem dziabnęliśmy z teściem po dwa piwka, najpierw w ogródku, ale zrobiło się tak zimno, że poszliśmy do środka. Znowu poszalałem z allegro :P 

czwartek, 4 lipca 2019

04.07.2019

Żadne spanie, Gosia pojechała na badania rano i zostawiła śpiącego młodego - pospał z 10 minut, następne 2 godziny  czynił to z przerwami. Ale zdążyliśmy z Kają zjeść śniadanie i się ogarnąć. Po czym pojechaliśmy na rower, 15 km pętelką przez Boernerowo, Groty, Blizne, Górce i z powrotem. Oczywiście była gleba z górki, po co używać hamulca? Po powrocie próbowałem usiąść na moment, ale tu się kurwa nie da, bo jak siedzę, to znaczy, że mi się nudzi i trzeba czegoś ode mnie chcieć. Zrób obiad, ogarnij młodego, przynieś, podaj, wytrzyj, przebierz... Udało mi się zdrzemnąć kiedy żona się zdrzemnęła, mamo... I jeszcze poszliśmy na spacer wokół osiedla i na lody, po powrocie skoczyłem na działkę po basen, pompkę i podlać wszystko, bo jabłonka to nam uschła chyba :( Jeszcze mi jakaś muszka szmata wpadła do oka - tego drugiego, więc teraz z drugiej strony wyglądam jak by mnie koń kopnął. 

środa, 3 lipca 2019

03.07.2019

Trochę udało się rano powegetować, ale i tak pełni szczęścia nie ma, boli mnie głowa... Po ogarnięciu się ruszyłem na Bródno, pozbierać graty, które chcieliśmy wziąć po mamie, zajęło mi to trochę czasu, musiałem jeszcze wpaść na pocztę i odebrać polecony od ubezpieczyciela. Skoczyłem do Banana zdjąć simlock, ale okazało się, że nie ma i mogę puszczać aparat po 600 złych, miło. Wróciłem do domu zrobiłem zakupy za milion, zjedliśmy obiad i przyszli Marta z Przemkiem i dzieciakami - posiedzieli z godzinkę, bo Janek miał zły dzień i musieli wracać. Super. Brawo. Wieczorem udało mi się napisać sporo Bielan, ale na pewno się nie wyrobię na targi w grudniu... 

wtorek, 2 lipca 2019

02.07.2019

Wstaliśmy nieco za rano... Ale trzeba się było ogarnąć i zawieźć młodego na szczepienie, które zniósł mężnie. Jak wróciliśmy, poleciałem wyrobić kartę ekuz. Na Chałubińskiego była przede mną drobna kolejka, ledwie 160 osób... Ale poszło szybko, czekałem godzinę, samo wyrobienie kart to 2 minuty. Odebrałem paczki z poczty, zajrzałem do Agnes złożyć podpis i dać jej przewodnik, bo ma oprowadzić jakieś jehowe grupy ze świata po Łazienkach... Odebrałem kolejną paczkę z paczkomatu, szybki zakup w kerfjurze i wróciłem na obiad. Po czym na szybko wyjście do kolejnego sklepu: kupić buty, prezenty itp - w domu byliśmy o 20, a jeszcze wygrzeb ciuchy dla młodego z piwnicy, nakarm młodą, wykąp Bartka... Mamo. 

poniedziałek, 1 lipca 2019

01.07.2019

8:30 to nie jest zła pora na wstanie, mimo, że Kajka próbowała od rana wydębić telefon... Po śniadaniu ogarnąłem płyty i poszliśmy na spacer na WAT, bo Gosia miała zębologa. Wprawdzie 32 stopnie, ale za to ledwo wyszliśmy, przyszła burza. To znaczy pokropiło dopiero na WATcie, a skończyło jak dotarliśmy do przychodni, ale co tam. Poszliśmy z młodymi na spacer, Gosia siedziała tam 1,5 godziny, młody pod koniec kota dostawał z głodu. Wróciliśmy przez Moczymordę i bibliotekę, obiad zjedliśmy dopiero o 18... Wspaniale. Nadal upał, choć wieczorem znowu pada.