poniedziałek, 31 lipca 2017

31.01.2017

Pobudkę miałem o 5:30: "maaaamoooo", oczywiście żona nic nie słyszała, więc ja polazłem. I nici ze spania... Wziąłem młodą do nas i owszem, zasnęła po jakiejś pół godzinie, ale ja spałem już krócej... Poszliśmy zapisać się do lekarzy, pospacerowaliśmy po Żoliborzu, bo musiałem ogarnąć detale do przewodnika i spacer zakończyliśmy na placu zabaw w parku Żeromskiego. Potem zegarmistrz, wizyta w pracy (są mury powiększenia!), sklep, obiad i zamiast zalec, zabrałem się do roboty. Nie mogłem patrzeć na ten syf: pozmywałem, odkurzyłem i umyłem podłogi w kuchni, przedpokoju, łazience i na balkonie. A Gosia siedziała... Paneli nie ruszę, niech sama coś zrobi :P Młodej włączyła się taka gadka, że paple byle co, z ogromnym natężeniem i częstotliwością, nie daję rady...   

niedziela, 30 lipca 2017

30.07.2017

Upał duży, fajnie, zaczęło się wreszcie lato. Rano wstaliśmy i Gosia zabrała się za porządkowanie szafki z papierami. Zerwała się w którymś momencie, bo do kościoła, więc oczywiście spóźniliśmy się 10 minut, a całość trwała 30. I dobrze, nie lubię. Po mszy zabrałem dziewczyny na Żoliborz Artystyczny - tak, bo fajnie :) Stamtąd podjechaliśmy do Grycana w Arkadii na lody i poszliśmy pieszką poprzez Muranów na skwer Apfelbauma, gdzie zabawiliśmy znów na znanym placyku zabaw. Potem powrót piechotą na Młynarską i powrót na obiad. Kończę Żoli, Gosia siedzi nadal w papierach... Niech już będzie sierpień, bo mam debet -700, rany boskie...

sobota, 29 lipca 2017

29.07.2017

Zanim się wygrzebaliśmy, znowu było po południu. Ale rano Gosia poszła po zakupy i zrobiła obiad, więc luz. Młoda wylosowała Szczęśliwice, więc pojechaliśmy sobie do parku. Spacer nad jeziorkiem, dwa place zabaw, spacer osiedlem i wróciliśmy. Zanim zjedliśmy obiad itd, okazało się, że jest 18:30 i nam się już nie chce dalej iść. Zacząłem ogarniać raport końcowy i tom o Żoli. Podobno idą upały. 

piątek, 28 lipca 2017

28.07.2017

Noc słaba - najpierw młoda coś jęczała, potem spadł deszcz i trzeba było ratować pranie... Po śniadaniu poszedłem po zakupy i ruszyłem na cytadelę. Odebrałem paczkę płyt, zaliczyłem muzeum Katyńskie i wróciłem. Zjedliśmy obiad i postanowiliśmy ruszyć do Andrzeja i Ewy po jakąś wyprawę. Ledwo wyszliśmy - leje. Jakoś dotarliśmy do biura, tam siedział tylko Michał - Andrzej reanimował kota, Ewa pojawia się rzadko. Spędziliśmy tam półtorej godziny, Kajka dostawała kota, ale udało nam się dojść do konsensusu. Jedziemy do Bułgarii. No i fajnie. Wróciliśmy znowu pośród kropel i ledwo doszliśmy, znowu zaczęło lać. Bardzo mnie męczy takie siedzenie z młodą - ciągle gada i absorbuje, ledwo daję radę...

czwartek, 27 lipca 2017

27.07.2017

Wstaliśmy o 9-tej. Zanim się Gosia wygrzebała (pranie, sranie, włosy, srosy), to z chałupy wyszliśmy o 12:15. No i ruszyliśmy. Zaczęliśmy niespodziewanie od Politechniki, bo Gosia bredziła coś na jej temat, to jej pokazałem - okazało się, że dziewczynom bardzo się podobało :) :Poszliśmy Lwowską i Poznańską do Pekinu, zwiedziliśmy Muzeum Ewolucji, z którego Kajkę ledwo wyciągnęliśmy i Muzeum Domków dla Lalek - obłędne, ale młoda nie zwariowała w środku... Gosia bardziej :P Stamtąd podjechaliśmy do Co Tu na pyszny obiad i zeszliśmy nad Wisłę. Na Bulwarach szał: ścieżki, trampoliny, fontanny, tory przeszkód... Kąpiel szła na mocno, wracaliśmy z mokrymi majtami w ręku. Gosia miała ostre parcie na przeceny w CCC, więc wyciągnęła nas do tesco. Szlag by to trafił, siedziała w tych butach godzinę, już nie miałem co robić z młodą, która wariowała. Pociąg, malowanki w Komforcie, zwierzaki w Kakadu, sprzęt w MediaMarkt, a ta siedzi i siedzi. Agencja podróży odpada, bo nawet za Albanię chcieli jakieś grube sumy. W rezultacie w domu byliśmy po 20-tej, młoda zjadła, wzięła prysznic i padła. Odwiedziłem wprawdzie Chmielarnię, ale Gosia wyciągnęła wyjątkowo dobre wino od wuja z Niemiec i... zasmakowało mi :) 

środa, 26 lipca 2017

26.07.2017

Zaczęliśmy od odgruzowywania pokoju młodej. Gosia się grzebała, to zacząłem segregować co do wyrzucenia, co zostaje - oczywiście wszystko źle i nie po myśli. Kurwa, nic nie robię więcej z własnej woli. Tylko pretensje... Poszedłem więc po zakupy do sklepu, obejrzałem Astana - Legia 3:1 i poszliśmy z młodą na podwórko i spacer. Polataliśmy po Ulrychowie i osiedlu Przyjaźń i zrobił się półtoragodzinny spacer. Kończę Żoli.

wtorek, 25 lipca 2017

25.07.2017

Do południa się dopakowaliśmy i teść nas odwiózł na pociąg. Gosia zamówiła miejsca przy stoliku, co okazało się błędem, bo siedziała przy jednym jakaś rodzina burków, którzy zajęli swój stolik w całości, półki nad nim, a swój wózek wpieprzyli nad nasze miejsca. Finał był taki, że dwie walizy trzymałem całą drogę, bo stały w przejściu, a ciągle ktoś się kręcił, zwłaszcza typ z wózkiem z kawą. Szlag. Chamy. Ale dojechaliśmy, a tu deszcz... Jeszcze skoczyłem do sklepu i trochę trzeba odgruzować chałupę.

poniedziałek, 24 lipca 2017

24.07.2017

Początkowo mieliśmy wracać dziś, ale okazało się, że teść ma lekarza i trzeba wędzić... Teść wstał więc 5:30 i zaczął, po czym przy wędzarni usiadłem ja. Słoneczko wyszło, zrobił się upał, Kajka latała po podwórku, ja siedziałem w teledyskach, regulując tylko temperaturę i tak zeszły mi trzy godzinki. Czilaut. Gosia w międzyczasie wypadła na taras wrzeszcząc "Weto! Duda zawetował!" - wprawdzie tylko dwie ustawy, zamiast trzech, ale zawsze. Jak wrócił teść, odpaliliśmy piwerka i było równie fajnie. Po południu przyjechał jeszcze Mariusz z Igą i posiedział chwilę, dziewczynki się pobawiły, było udanie.  

niedziela, 23 lipca 2017

23.07.2017

Cały dzień leje... Wieczorem przestało, to pojechaliśmy pod sąd rejonowy protestować przeciwko reformie sądów. Niech ich...

sobota, 22 lipca 2017

22.07.2017

Koło południa skoczyliśmy do lasu - mimo to nazbieraliśmy jagód i kurek, Kajka latała za malinkami i darła się na robale. Wróciliśmy po półtorej godzinie, zjedliśmy obiad i polecieliśmy do Różnowa na imprezę do Majki. Pogoda się zrobiła, posiedzieliśmy ze dwie godzinki, podjedliśmy i wróciliśmy. Kajka się wprawdzie ładnie bawiła z Kostkiem, ale cóż. Powrót na piwko i spać :)


piątek, 21 lipca 2017

21.07.2017

Wszystko gotowe. Stół zastawiony. Godzina 17, pusto. 18, nie ma nikogo. Ale wtopa... Ale tak to jest, jak się nikogo nie zaprasza, tylko liczy, że wszyscy wpadną tak po prostu... Zgrzyt. Na moment przyszedł sąsiad, Majka z Irkiem przyjechali o 21, bo zadzwonili do teścia, żeby Go zaprosić na swoją imprezę, a ten ich opieprzył :P... No to piliśmy z teściem samodzielnie, aż teściowa zabrała flaszkę... 

czwartek, 20 lipca 2017

20.07.2017

Zapowiadał się nuuudny dzień, ale... Po południu skoczyliśmy nad Ukiel, gdzie odbywały się zawody World tour w siatkówce plażowej. Obejrzeliśmy cztery mecze, pomoczyliśmy nogi w jeziorze i wróciliśmy o 20, bardzo z siebie zadowoleni :) A tu jeszcze Łukasz wymyślił ognisko, bo czuł się winny, że wyjeżdżają na  czas imprezy imieninowej teścia. No to posiedzieliśmy przy kiełbaskach i piwku i w ogóle zrobiło się fajnie :D

środa, 19 lipca 2017

19.07.2017

Pociąg na 11:50? Świetnie, zdążyłem zrobić sporo rzeczy, kupiłem bilet na autobus, dopakowałem się i w rezultacie na centralnym byłem 20 minut przed czasem. Pociąg cymes: kontakty, internety, masa miejsca i tylko 2,5 godziny. Miałem 20 minut na przesiadkę do pociągu do Jonkowa, a na stacji odebrały mnie dziewczyny z teściem. No i popołudnie upłynęło spokojnie, skończone piwkiem. 

wtorek, 18 lipca 2017

18.07.2017

Wstałem o 9, musiałem odespać podróż. Ale zrobiło się późno, bo przecież pranie, ładunek mp3, tysiąc rzeczy... Wyszedłem z domu po 11. W pracy byłem krótko - okazało się, że Marta opisała wszystko i oddała Zosi i do dbfo. Po co tam jechałem dziś? Nie wiem. Potem obejrzeć ślady po kulach, przelecieć po ostatnim sektorze wojskowego i oczywiście skończył się czas w gigancie - zechcieli oddać mi zamówienie za 160 zł. Akurat kiedy nie mam... Ale skoczyłem na Stokłosy i odebrałem paczkę - wraz z tymi, co były na poczcie, mam dziś z 60 nowych płyt. Debil. Jeszcze zapomniałem ksylitolu i musiałem lecieć do stokrotki... Ogarnąłem chyba wreszcie wszystko, bilety mam na 11:50, więc się nawet wyśpię. Pora na Olsztyn.  

poniedziałek, 17 lipca 2017

17.07.2017

Śmignęliśmy tak, że na miejscu byliśmy o 6 :) Ale ledwo wjechaliśmy do Warszawy, zaczęło lać. Szlag. Zmarzłem i zmokłem, czekając na taksę, jeszcze jakiś bałwan pomylił walizki i zabrał moją - na szczęście zaraz oddał. Wróciłem do domu, ubrałem się i poleciałem po coś na śniadanie. Zrobiłem pranie, naładowałem mp3 i kiedy się przejaśniło, stwierdziłem, że polecę na Powązki, dokończę sprawę. Wydrukowałem sektory, szkoda, że bez 5-tego, jutro będę musiał znowu tam lecieć... Zaczęło się robić gorąco. Wróciłem, zamówiłem pizzę i tak rzeźbię w Żoli. Przy okazji odkurzyłem i ogarniam dom, bo to kosmos. Tyle pająków się wprowadziło, że aż strach :P Spać.

niedziela, 16 lipca 2017

16.07.2017

Bura przywiała chłód - nie szkodzi, i tak wyjeżdżamy. gotowi byliśmy zupełnie jeszcze przed 11, to pojechaliśmy. Za zniszczenia, bez których się nie obyło, nie kazali nam na szczęście płacić :) Monice znowu padł autokar, co się Jacek z nią ma... I jeszcze na ostatnią noc kazali im się przenosić, bo pomylili terminy. typowe. Tymczasem lecimy jak złoto. Nieco po północy wjechaliśmy do Polski.

sobota, 15 lipca 2017

15.07.2017

Ostatni dzień był nieco chłodniejszy, ale i tak cały dzień się smażyliśmy na plaży. Wieczorem jeszcze skoczyłem z Gośką i dzieciakami na miasto po ostatnie zakupy. Gówniany Almatur najpierw się awanturuje, a potem sami przyłażą do ośrodka o 23:30 i robią dziki raban. A wychowawcy siedzą na kanapach i ryczą. Taka cisza nocna. Barany. Spakowani, graliśmy w karty do drugiej, pilnując, czy nie ma zielonej nocy, ale dzieciaki naprawdę dały radę. Fajnie :)

piątek, 14 lipca 2017

14.07.2017

Nie zdążyliśmy ruszyć na wycieczkę, a już awantura. Almatur się na nas poskarżył, że dzieciaki było głośno do pierwszej i siedziały na tarasie. Ta polska recepcjonistka, wredna baba, od rana jęczała, a ta cholera z Almaturu opieprzała dzieciaki za hałas w pokoju, w którym... nikogo nie było. Świetnie. Bo im się wyspać nie daliśmy. Walnąłem mowę do tłumu, przyjęli na klatę. Zobaczymy. Tymczasem wyprawa była fajna, Pula i Rovinj, zrezygnowaliśmy z Opatiji, bo i tak wszystko było biegiem. Zamiast tego posiedzieliśmy pół godziny dłużej w pięknym Rovinj. Kupiłem suweniry, wróciliśmy na plażę i ładnie się życie toczy - choć wilkiem patrzymy na almaturowców.

czwartek, 13 lipca 2017

13.07.2017

Znowu dzień przerwy. Zaczęła wiać Bura - wiatr od lądu, dający mocne podmuchy znienacka - trochę śmiesznie. Nie przeszkadzało nam to plażować na zmianę z chodzeniem w miasto - udało mi się kupić suweniry dla dziewczyn. Wydałem sporo kasy, więc musi się podobać :P Wieczór był sielankowy, dzieciaki siedziały na tarasie i do nocy grały w karty - nawet im się nie dziwię, bo w pokojach duchota wściekła... Dlatego ich nie wyganialiśmy.

środa, 12 lipca 2017

12.07.2017

Ruszyliśmy nieco wcześniej, byliśmy umówieni w Postojnej na konkretną godzinę. Co z tego, jak Gosia źle policzyła i zapomnieliśmy o Kostku i Leo... Dobrze, że Maryla ogarnęła, to Robert wrócił po nich biegiem i przylecieli po kwadransie. Nawet nie zauważyli, że nas nie ma... Do Słowenii dojechaliśmy na styk - wszyscy w pociąg i do jaskini. Oczywiście, było olśniewająco, jak zwykle w Postojnej. Ale że szybko nam się atrakcje skończyły, wracając, zahaczyliśmy o Rijekę. Przelecieliśmy przez Korzo, kupiłem sobie wreszcie cztery płyty :) Po powrocie oczywiście kąpiel - żałowałem, że ubrałem się tak ciepło do jaskini i się nie przebrałem - w mieście było dość ciepło. Ale nic to. Koniec dnia jak zwykle przy kartach i czymś tam. 

wtorek, 11 lipca 2017

11.07.2017

Dziś dzień odpoczynku, więc siedzieliśmy nad morzem. Kąpiele są dzikie, nurkowanie, oglądanie żyjątek, skoki - szał. Po południu poszliśmy z Robertem penetrować miasto, zleźliśmy wszystko i utknęliśmy w barze :) Jak to dobrze, że jest tyle czasu, wszystko na spokojnie, można poleżeć, poczytać, a nawet pospać. Super.

poniedziałek, 10 lipca 2017

10.07.2017

Rano ruszyliśmy do Plitvickich Jezior. Jak zwykle jest atm przepięknie, ale szliśmy teraz inną trasą, niż poprzednio - trochę gorszą. Podobno wtedy ja prowadziłem i było lepiej - też mi się tak zdaje :) Przewodnik poprowadziła nas górą, przejechaliśmy kolejką, popłynęliśmy łodzią i zrobiliśmy kółeczko. Przyjemnie, choć gorąco. I jeszcze Ewa dzwoniła po tej całej wyprawie do Anglii, na szczęście się udała, ufff... I kasy wystarczyło. Wieczorem kąpiel w morzu i relaks :)

niedziela, 9 lipca 2017

09.07.2017

Cały dzień siedzimy na plaży, a wieczorkiem na lody do miasta. Woda ciepła, słońce pali, świetnie. Jedzenie całkiem dobre. Nikt tyłka nie zawraca - chyba dzieci nie do końca wiedzą, gdzie mam pokój :) Tylko muszę chłopców (Franka, Denia i Mateusza) co wieczór cofać do pokoju, bo rozrabiają... Rozkosznie.

sobota, 8 lipca 2017

08.07.2017

Dojechaliśmy do Crikvenicy przed 8, super. Stajemy pod Pavilony Omorika, a tu czterogwiazdkowy hotel... Idę do recepcji, babka mówi, że to ośrodek obok. No to idę, a ta (po chorwacku) mi mówi, że mam 43 osoby, jak ja mam 51. I problem, ale się rozwiązało, bo pokazała mi listę Moniki i okazało się, że my mieszkamy nieco dalej, w Dramalj. No to jedziemy, a tam hotelik z tarasem wchodzącym w morze i plażą tuż pod nim... I pokoje z widokiem na morze! No, mój akurat nie, ale chociaż mieliśmy z Robertem klimę, jako jedyni :) Udało nam się rozlokować i dzwoni Maciej - co się stało, bo u nas miała być Monika, a my tam! Ja tam nie wiem, kazali jechać tu, to przyjechaliśmy, co mi za różnica? Wszyscy rozpakowani, nie cofamy się między te sosenki! Hehe, gdyby kierowca Moniki nie zagotował hamulców, pewnie by się wykłóciła - chociaż może nie, bo Stiepan włożył wszystkich najwygodniej - dla siebie. Nic to, wyszliśmy na tym cudownie :) Pokoje dostaliśmy nieco wcześniej, zjedliśmy obiad, którym Stiepan nas poczęstował i zeszliśmy na plażę, bo każdy marzył, żeby wskoczyć do wody. Cu-dow-nie! A jeszcze wieczorem poszliśmy do Crikvenicy na zwiady. Raz, że daleko (3,5 km ulicą), dwa, że cholernie drogo. Nic to, damy radę :)

piątek, 7 lipca 2017

07.07.2017

Zbiórka na 11:30 to świetna rzecz - wstałem wyspany, ogarnąłem walizkę, siebie i płyty i taksą ruszyłem na Potocką. Ludzie zbierali się za to przez pół godziny, Paweł kierowca jęczał, że nie wyrobimy się w godzinach... I na to się zanosiło, bo ciągle korek, roboty drogowe, a najgorsze, że w Czechach zatrzymała nas drogówka i trzymali półtorej godziny... Plus mandat 2000 euro za minuty jazdy bez włączonego tachografu... Cudnie. Potem szło już lepiej i o północy byliśmy w Austrii.

czwartek, 6 lipca 2017

06.07.2017

Zrobiło się troszkę cieplej, można chodzić bez kurtki (kurna!). Wstałem koło 8-mej, ogarnąłem owłosienie i pojechałem na zakupy. W tesco poszło szybko, ale w sportdirect oszalałem - wydałem 300 zł, ale kupiłem dwie pary spodni, kurtkę i pakę skarpet - świetny sklep! Zostawiłem to w domu i pojechałem na Powązki. Ogarnąłem trzy sektory, pojechałem wymienić kasę i zabrać klaser z filmami ze szkoły. Potem do Arkadii, wykorzystać bon prezentowy i na pocztę po dwie paczki. Wracając zajrzałem do Sajgonu i w sumie od 16:30 ogarniam chałupę i wyjazd. Naładowałem mp3, spakowałem się, wyprasowałem koszulki, pozdejmowałem pranie, pozmywałem - dużo tego. Jutro wyjazd :)

środa, 5 lipca 2017

05.07.2017

Tu też piździ, co za lato? Wstałem o 8, poszedłem do sklepu po śniadanie i ruszyłem na Pragę. W sklepie u Konstruktora przegadaliśmy 2 godziny, wypiliśmy po własnoręcznym ris-ie i się urwałem. Padało. Zaliczyłem bankomat, empik, Mesjasza i pocztę (tylko dwie paczki?!) i wróciłem do domu - naokoło, bo przecież Trump przyjechał... Zdążyłem jeszcze pójść po piwo, odebrać klaser i skoczyłem do Sajgony po żarcie. Uporządkowałem płyty, starczy na miesiąc lub trzy... Uwielbiam taki święty spokój :)

wtorek, 4 lipca 2017

04.07.2017

Pakowanie skończyło się sprawnie, śniadanie też, więc o 9:30 ruszyliśmy do domu - hura! W Małdytach teściu odebrał dziewczyny z McDonaldsa, a ja pojechałem dalej. Jechało się super i nawet z krótkim postojem i odstawieniem Fiony na Wiśniewo w domu byłem o 18. Napisałem szybko papierek dla wyprawy w Dartford, wyprałem ciuchy, zrobiłem remanent w płytach i wreszcie mam spokój. Ufff....

poniedziałek, 3 lipca 2017

03.07.2017

W poniedziałek znowu wycieczka rano. Wieje jak cholera, nie zamierza odpuścić. We Władysławowie zaczęliśmy od Domu Rybaka - muzeum iluzji to taka trochę iluzja, ale dało radę. Spotkałem znowu Marcina :) Ula się zgubiła, zanim ją odnalazłem w tym kotle i wróciłem do grupy, której też znaleźć nie mogłem, trochę potrwało. Zatrzymali się przy namiotach z badziewiem - stał tam kosz z filmami za 3 zł (!!!!), więc kilka nabyłem, super! Lodziki i gofry, spacer aleją Gwiazd Sportu i oczywiście szybki powrót na obiad... Po obiedzie poszliśmy na plażę, tyle, że tą drugą, po lewej. Była druga część zapasów, dzięki czemu aparat zdechł od nadmiaru piachu, świetnie. Mam naprawdę dość tego wyjazdu, a Fiona drze mordę tak, że mam cofkę... Zimno!

niedziela, 2 lipca 2017

02.07.2017

Przestało lać, hura. Rano mieliśmy wycieczkę do Helu, niby nieźle, ale na pewno za krótko. Fokarium, Muzeum Rybołówstwa, gdzie Krzyś zepsuł symulator kutra (kurde, wstyd!), gofry w biegu i już trzeba wracać. A gdzie czilaut? Latarnia? Bunkry? Za krótko! Po południu wyrwaliśmy się z Gosią na spacer po Jastrzębiej - młodym puściłem film, Maryla została, a my poszliśmy. Ona kupiła ciuchy, ja zbadałem willę Bogdanka, w której ponad 10 lat temu spędzałem dwa turnusy u tej cholernej Roeske - zajęło nam to półtorej godziny. Roberta już nie było, więc brak łuków - dobrze, że podzielił się wypłatą :)

sobota, 1 lipca 2017

01.07.2017

Jesień w lipcu? Proszę. Lało cały dzień. Przed południem puściłem film, były jakieś gry i tetegesy, ale ileż można? Udało się więc wymusić na Maćku podróż do Pucka. Fajnie, mimo, że padało. Obleźliśmy miasteczko cali mokrzy, spędziliśmy czas w niezłej kawiarni i wróciliśmy na kolację - na 18, bo Judyta coś zamieszała i zrobiła awanturę. Szkoda, bo byśmy jeszcze połazili...