piątek, 17 lutego 2017

17.02.2017

Miałem całą noc jakieś głupie sny o Kajce, bardzo źle mi się spało... Rano śniadanie wcześniej, bo Fiona zrobiła awanti, wszyscy się z niej nabijają, włącznie z kierowcami, ubaw po pachy. Okazało się, że niepotrzebnie wstawaliśmy tak wcześnie, bo przewodnicy byli później. Super. Pojechaliśmy do Doliny Kościeliskiej, było pięknie, ale umęczyliśmy się straszliwie... "Idź!", "Szybciej!", "Idź po ścieżce!", "Nie rzucaj śnieżkami w ludzi!"... Ledwo doczłapaliśmy się do schroniska. No i z powrotem, choć już trochę lepiej. Spóźniliśmy się godzinę na obiad, a po obiedzie Robert zajął się łukami, dziewczyny pakowaniem, a ja... wziąłem Renault Roberta i pojechałem po zapomniane narty do Jędrola. Akurat zaczął sypać gęsty śnieg, ja w obcym wozie... Najpierw nie wiedziałem, gdzie wyłączyć ręczny - okazało się, że sam się wyłącza. Fajnie. Ruszyłem, to zaczęły mi szyby parować. Dziki śnieg, pełno ludzi na poboczu, samochody z przeciwka, wąska, kręta ulica, szyby zaparowane... Zanim odkryłem, gdzie włącza się wicher na szybę, zajęło mi to trochę, ale w korku na Zakopiance już było ok. Jechało się spoko, tylko średnio było cokolwiek widać, ale narty odebrałem i wróciłem bez stłuczki. Ufffff... Na kolację na naszą godzinę znowu zeszła Fiona i czekaliśmy, aż zabierze swoje dupsko - miała przyjść wcześniej, ale po co? Spakowałem się, kupiłem sery, zgrałem zdjęcia, wracamy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz